„(…) proces twórczy zawarty w tworzeniu działa uzdrawiająco, a podstawą tego procesu jest to, że większość ludzkich myśli i uczuć wyraża się bardziej w obrazach niż słowach. Dzięki temu ludzie zajmujący się tworzeniem lepiej radzą sobie ze stresem i urazami psychicznymi, nabywają zdolności poznawcze i doznają objawów radości, jaką daje obcowanie ze sztuką”.

W. Szulc, Historia Arteterapeutyki, „Edukacja i Dialog”, 8/2006

Translate

sobota, 30 listopada 2013

nic mi nie wychodzi... czyli o PieMeSie, bombce, co od sweterka wolała beret, i o ..upie maryni...

na dobry początek... mimo wszystko


małż wraca z pracy, a tu ja... usmarkana... małż przeszkolony, że żony przed okresem tak mają, więc wchodzi na szczyty swej dyplomacji...
- no... co jest? - pyta
- bo se palec potłukłam... i klucze w piwnicy zatrzasnęłam.. (oczywiście, ze można - kłodkę można bez kluczy zamknąć)...
- mamy jakieś zapasowe? - patrzy na moją minę i już wie, że zatrzasnęłam cały komplet... - nie ma sprawy, jutro zrobię włam i damy nową kłódkę... - wie jednak, że właściwie to nie o to smarkam, więc czeka, aż sama wyduszę..
- bo nic mi nie wychodzi...! chciałam zrobić bombki i w końcu śliczny wieszak na te klucze (te, co się tak złośliwie zatrzaskują) i patrz... same nieudaczniki...! serwetki się rolują, kompozycja nie taka jak w głowie, a przecież stosuje wszystkie dobre rady... jestem decoupagowo upośledzona...! buuu...




 ... a one wszystkie (czytaj - blogowiczki) takie piękne rzeczy robią! buuu...
małż ostrożny... wie, że w zderzeniu z PMS zawsze może dostać łomot... - a ile już ćwiczysz ten dekupaż?
- no, drugi raz robię... 
- a one pewnie ze 30 lat się szkolą... - wyjaśnia uradowany (dobre sobie, 30 lat to one nawet nie mają...), chociaż widzi, ze moja mina jeszcze usmarkana - żona, a ty lubisz to robić?
- nooo...
- więc nie ma znaczenia, czy się to komuś podoba... a mi się podoba... dom jest taki ciepły i przytulny z twoimi ozdobami...
zabrzmiało sensownie... i jak nie kochać takiego małża?

*    *    *

kilka godzin później... biorę się za obszydełkowywanie nieudaczników dekupażowo-bombkowych i przerabianie na angry birdsy, o które molestują mnie już miesiąc dzieci siostry...

- ooo..! bombka dla templariuszy? - małż staje mi za plecami...


- nie! to bombka w stylu skandynawskim!
- aaa... nie poznałem, bo nie ma renifera... 
brzmi również sensownie... ale przecież nie można małża w tym ciągłym poczuciu nieomylności przetrzymywać, bo się narowi i przestanie myć naczynia... a zmywarki nie ma gdzie postawić.. więc renifera niet...


 

namęczyłam się z tą bombką, bo kilka razy prułam... co zaczynałam obszywać, to beret jakiś się robił, zamiast obcisłego sweterka... potem zahaftowałam białą włóczką i śnieżynka jakaś taka toporna wychodziła... więc znów prułam i użyłam kordonka...
na ostatnim zdjęciu w tle moja pierwsza wystrugana osobiście choinka! i własnoręcznie postarzana! brawa dla Gizrapki! ;D

 *   *   *

skoro już tak plotę, to zakończę optymistycznie o... ..upie maryni... znalazłam i dziś właśnie kończę to wyzwanie! :D 250 przysiadów! wyobrażacie sobie?!




pomijając fakt, że po ślubie przybrałam z jakieś 7 kilosów (ale to temat osobnej historii... a nawet dwóch), to w czerwcu miałam pocięty brzuch z okazji usuwania mięśniaka wielkości jabłka gatunku lobo... i przez długi czas nie wolno mi było ćwiczyć, ani podnosić.. przez pierwsze tygodnie po operacji w ogóle mi takie pomysły do głowy nie przyszły... ale coraz bardziej licha się robiłam... więc podjęłam to wyzwanie... oczywiście, nie łudźmy się, moje drogie - moje pośladki nie wyglądają jak tej nastoletniej, zapewne, panny... ale - wcięcie w talii się pogłębiło, sił nabrałam i ochoty na jeszcze! małż oczywiście chwali, ale czy małżowie są obiektywni...?

i na koniec...  specjalnie dla was... mój domowy ogródek mówi zimie stanowcze NIE! ;)




wysyłam trochę ciepła! :*


2 komentarze:

Dziękuję za każde słowo :)