„(…) proces twórczy zawarty w tworzeniu działa uzdrawiająco, a podstawą tego procesu jest to, że większość ludzkich myśli i uczuć wyraża się bardziej w obrazach niż słowach. Dzięki temu ludzie zajmujący się tworzeniem lepiej radzą sobie ze stresem i urazami psychicznymi, nabywają zdolności poznawcze i doznają objawów radości, jaką daje obcowanie ze sztuką”.

W. Szulc, Historia Arteterapeutyki, „Edukacja i Dialog”, 8/2006

Translate

czwartek, 31 lipca 2014

PROJEKT FIRANA.., czyli o hafcie płaskim vide sznureczkowym i o wycofywaniu z branży kupieckiej...

hello, żuczki kofane... ;)

nie, nie zniknęłam... i nie jest tak, że leniuchuję... na sierpień zaplanowałam sobie minimum trzy projekty... pierwszy - do realizacji na już - mega romantyczna kartka na chrzest dziewczynki... trzeci - jeszcze w zamysłach i planach - szydełkowy wianek, żeby dopełnić tryptyku letniego... (obok "Truskawkowego szaleństwa" i "Fields of Gold", bo "dorotkowy" to inna bajka... ) teraz, mili państwo, przedstawiam projekt numer trzy... czyli firanka...


...czyli haftowana góra, dół typu "makaron"... bo jest za krótka o te 15-20 cm...
to długo trwający proces... bo to do wyhaftowania 3 metry bieżące płótna... ;) a już coś w głowie mi się widzi, że dołożę do tego i wkład szydełkowy :D


jestem po półmetku... :)


nie jest to dzieło światowego pokroju... zawsze można w sklepie kupić gotowca... ale czy on będzie taki mój, gizrapkowy? zależało mi, żeby firanka komponowała się z reszta pokoju - materiał taki jak na narzuty, trochę bieli i nawiązanie do ludowości...


wzór - oczywista - złożony z odgapionych zdjęć na pintereście... będzie zagęszczony ściegiem maszynowym... jeśli się uda... ;)


jak sobie tak haftuję, to rozważam o życiu i takich tam... o tym, ze za miesiąc kończę mój cudowny roczny urlop, że pojawiają się kłody pod nogi w moim planie na najbliższy rok, mimo starań może zabraknąć czasu na szydełkowe robótki... myślę też o rzeczach, które chciałam jeszcze zrobić, o marnej przyszłości biznesowej i zamknięciu internetowych butików... pewnie też zorganizuję wyprzedaż, a co zostanie to oddam na odpustowy parafialny odpust lub inne cele charytatywne...


uwierzycie, ze w czasie haftowania można przeżyć kryzys wiary, załamanie, kawałek depresji, pokłócić się z Bogiem, by potem odwoływać wykrzyczane słowa...? że obrabiając te trzy metry materiału powstają plany, padają i budują się nowe? że można zmienić tok myślenia, zmienić postępowanie...? stoczyć milion dyskusji, wojen, zawrzeć pokój...? i to wszystko we własnej głowie? a palce spokojnie wbijają igłę, przeciągają nitkę... ot, życie...






wysyłam trochę ciepła... :*

wtorek, 22 lipca 2014

HAFT NIBY-PŁASKI.., czyli o pierwszych próbachi i o zbliżajacym sie koncu...

witajcie...
tego się po mnie nie spodziewaliście, prawda? zabieram się za haftowanie... tzn. do krzyżyków nawet nie podchodzę... ale płasko? prosto? łatwo? czemu nie...
taaadam..! oto pierwszy próbnik...


od dłuższego czasu zastanawiałam się, jak zgrabnie przedłużyć firany w stylu "makaron"... wiecie, co to, prawda? bo od dołu - kiepska sprawa ;) trzeba doszyć kawał materiału od góry... wykombinowałam, że będzie to materiał taki jak na pokrowcu od kanapy... ale żeby nie wiało nudą - potrzeba białych ozdobników... z przyczyn technicznych odrzuciłam naszycie koronkowych serwetek... pozostał wiec haft... najlepiej taki w stylu łowickim... zaczęłam wiec próbować na kawałkach materiału... i wiecie, co? okazało się, że to wcale nie takie proste... jednak haft to rzecz, której rok temu postanowiłam się nauczyć (obok szydełkowania i szycia, of course... zostały mi jeszcze druty) albo przynajmniej spróbować... wrzesień nieubłaganie nadchodzi, wiec czasu coraz mniej... siadłam, wzięłam igłę, tamborek i kordonek xxl (wielkość i kolor to wybór siostry, która robi mi takie urodzinowe prezenty) i spróbowałam...


wzór skomponowałam z kilku fotografii z pinteresta...


bezwstydnie umieszczam te krzywizny, bo może jakaś prawdziwa hafciarka się ulituje i udzieli mi kilku cennych wskazówek...


wskaże na błędy do poprawki...


zdradzi kilka trików... ;)


zatem... przymykam oczy i czekam na konstruktywną krytykę... zanim wezmę się za haftowanie góry firanki...

pozdrawiam cieplutko :* ponoć upały mają zelżeć... nas od tygodnia omija wszelkai deszcz...



niedziela, 20 lipca 2014

BEZ TYTUŁU.., czyli po prostu kartka na ślub...

witajcie,
te upały mnie wykańczają... właściwie nie tylko upały, również burze, które deszczu nie dają, i zaprowadzanie ładu w rożnych sferach życia... w tej chwili mnie mdli... ale przecież taka drobnostka nie będzie nam przeszkadzać, prawda? zatem...

proszę państwa, oto romantyczny kwiatek vintage w roli głównej...


początkowo myślałam, żeby kartkę całą ukwiecić i ukoronkować.. ale co za dużo, to i * Rapek nie zje...
i oto jest... nawet nie przypuszczacie, jak długo nad nią siedziałam w fazie projektu, ile wersji było stworzone... to efekt końcowy....


 
ten "szary" to tak naprawdę jasnoniebieski... karteczka przesłania podpisy... ot, anonimowość w sieci ;)


tak nietypowo... życzenia po lewej stronie...



kartka ma być wysłana pocztą, więc musiało powstać pudełko dla ochrony... no, i - przyznacie - daje to pewną klasę... ;)





tęsknie za szydełkiem... ma w głowie nowy letni pomysł na wianek... a tu sezon kartek...



pozdrawiam ciepło... deszczu pożądając... ;) :*

ps
* Rapek w pełnej swej krasie...


środa, 16 lipca 2014

MOJE VINTAGE.., czyli o podchodach do kartki slubnej...

tylko nie mówcie, ze to tez nie vintage... ;)
dziś zupełnie nie szydełkowo... nawet bez bawełny czy lnu... sam tiul, syntetyk i plastik... wszystko, co nie lubię... ale i tak - uważam - że ładnie wyszło... ;)


biel przede wszystkim... w końcu małż zamówił kartkę na ślub...  a jak małż zamawia, to trza się wysilić, postarać, wycudować... ;)


realnie wygląda lepiej... bo widać, gdzie przeźroczyste, gdzie się świeci i błyszczy, a gdzie koronka...

 

potem kombinowałam z różem... żeby tak - wiecie - romantycznie było... ;) a bardzo musiałam wysilić wyobraźnie, bo ja zazwyczaj przy biurku siedzę w spodniach moro i koszulce w wojskowej zieleni... ;D



... a nawet chciałam się pogodzić z fioletem...


.. a w końcu wszystko pomieszałam, zasiedziałam się i stwierdziłam, że kartkę zrobię jutro... ;)



wysyłam mnóstwo ciepła :*

poniedziałek, 14 lipca 2014

ART-JARMARK.., czyli o wizycie na Nikiszowcu...

witojcie!
dziś - jak nie-zwykle - zdjęcia dzieł nie-moich... w niedzielę odwiedziliśmy z małżem Jarmark na Nikiszowcu... co to Nikiszowiec? proszę bardzo...



Osiedle robotnicze Nikiszowiec w Katowicach zostało uznane w 2011 r za pomnik historii. Jest unikatowym zespołem urbanistyczno-architektonicznym powstałym na początku XX . dla pracowników śląskiej kopalni „Giesche”. (…) Spośród wielu przykładów podobnych kolonii robotniczych wyróżnia się skalą, zwartością i zamkniętym charakterem założenia podkreślającym jego związki z kopalnią. Monotonia jednorodnej ceglanej architektury została przełamana dzięki zastosowaniu zróżnicowanego ceramicznego detalu w fasadach czy jaskrawych akcentów barwnych w ościeżach..

Nikiszowiec jest też najlepiej zachowanym osiedlem górniczym regionu. Jego autentyczność przejawia się nadto w kultywowaniu wartości niematerialnych – tradycyjnego stylu życia i obyczajowości wynikających ze specyfiki kulturowej śląskich społeczności górniczych



osiedla nie ozdabiają jedynie petunie i pelargonie... w donicach pod arkadami można spotkać pomidory, koper, bazylię...



jeśli chodzi o Jarmark... za wcześnie skończyły mi się bateryjki w aparacie. Uchwyciłam jednak kilka cudeniek... szczególną moją uwagę zwracała ceramika...





...jak zwykle drewno, kolory i grafika...







nie można tez opierać się słodkością, prawda? zwłaszcza takim bajecznym...



zabrałam do domu mnóstwo wrażeń, pomysłów i inspiracji... zobaczymy, jak się wyklują z mojej głowy... ;)
wysyłam mnóstwo ciepła... :*