„(…) proces twórczy zawarty w tworzeniu działa uzdrawiająco, a podstawą tego procesu jest to, że większość ludzkich myśli i uczuć wyraża się bardziej w obrazach niż słowach. Dzięki temu ludzie zajmujący się tworzeniem lepiej radzą sobie ze stresem i urazami psychicznymi, nabywają zdolności poznawcze i doznają objawów radości, jaką daje obcowanie ze sztuką”.

W. Szulc, Historia Arteterapeutyki, „Edukacja i Dialog”, 8/2006

Translate

wtorek, 31 grudnia 2013

tylko dla ludzi o mocnych nerwach...


Serdeczne życzenia noworoczne... tylko dla odważnych ;)
Bo życzę wam DOBREGO ROKU...
czyli nie zawsze takiego, jaki zaplanowaliśmy, 
może z niemiłymi wydarzeniami,
z odrobiną cierpienia i kłopotów,
z dniami wymagającymi cierpliwości, wytrwałości i odwagi,
z chwilami, które będą wymagać od nas maksimum człowieczeństwa, dobra i miłości, 
aby każdy dzień uczył nas nowego, dawał pole dla naszej kreatywności, zaufania,
czyli życzę roku dobrych decyzji i zmian, 
wielu radości, zadowolenia i niezadowolenia,
pogody ducha...
wszystkiego dobrego i potrzebnego... :*


sobota, 28 grudnia 2013

WESOŁYCH ŚWIAT !, czyli o ostatnim rzucie na tasme, przyjaciółce misce i humorze Najwyzszego...

"chcesz rozśmieszyć Boga, to powiedz Mu o swoich planach" - głosi AA-owskie powiedzenie... i że coś w tym jest, mogłam się przekonać w święta... bo plany były takie: 23.12 - robię w domu umówioną kapustę i sałatkę, ostatnie porządki; 24.12 - siadam przed kompem, składam wam życzenia, wysyłam ludziom sms-em, mailem... robię się na bóstwo i z małżem wpraszamy się do rodziców na wigilię, kolędujemy; 25.12 - siedzimy, ucztujemy, popuszczamy pasa, ja idę do kościoła, a od 20ej zaczynamy w kinie maraton "Hobbita"... 26.12 - odwiedzamy psiapsiółę, jej ślubnego i dziecię, którego mam zaszczyt być matką chrzestną-dobrą wróżką... proste, fajne, przyjemne... co nie?


 ten powyższy łoś to wyrób ubiegłoroczny... już nieco sfatygowany




a tymczasem...
od jakiegoś czasu po naszej rodzinie krąży francowaty wirus, dwa dni przed świętami dorwał rodziców... więc - uzbrojona przez siostrę farmaceutkę w medykamenty i dobre rady - udałam się na pierwszą linię frontu, by przygotować wszystko na kilkuosobową wigilię... ryba, ryba po grecku, barszcz na wywarze buraczano-grzybowym, uszka z grzybami, makówki... w determinacji upiekłam nawet swój pierwszy w życiu sernik... wpadłam do swojej norki przenocować, a od rana, szybciuchem - małż po sklepach, a ja do garów - kapucha i sałatka... bigos i inne takie odpuściłam... sprint w malowaniu paznokcie, myciu głowy i już jedziemy do siedliska wirusów, aby dopiec jeszcze rybę i dogotować ziemniaczki... wigilia bez zakłóceń, ciepła, nastrojowa... potem prezenty... :D oprócz kupnych (no, bo wymarzonej gry komputerowej dla małża nie umiałam uszyć... ), zrobiłam też kilka ręcznie... ot, choćby te sówki na piloty i inne przydasie dla telewidza...


 uuups... sorki... Gizmo wlazł w kadr... zapomniałam, że to jego główne stanowisko obserwacyjne... ;D


mamy w domu tylko jednego sprawnego pilota... do wielkiego ekranu, bo tv nie używamy, nie posiadamy      i dobrze nam z tym... te w sówkach są pożyczone... ;) pomysł z poduchami na piloty nie jest mój, podpatrzony na Zszywce ....




do teściowej pojechał wianek... cóż, jej kolory... ;)


 do innych człowieków stroiki...


ten został - w końcu - u mnie i zawisł nad lustrem w przedpokoju...

 

pierwszy dzień świąt - śniadanie i odwiedziny siostry z ślubnym i dzieciakami... potem to już dla mnie tylko cienka czerwona linia... dopadła mnie grypa - leżałam z wysoką gorączką przez dwa dni, jakby przejechana przez walec, a obok mnie - blisko, bliziuteńko - moja przyjaciółka miska... oszczędzę wam dalszych szczegółów... małż zdążył zażyć proszki, wiec miał kto z psiakami wychodzić...

nie narzekam, święta były takie jakie miały być w tym roku... powolna medytacja choinki z poziomu łoża, słuchanie kolęd, drzemeczki, rozmowy z małżem... bez śniegu, ale przy świergocie ptaszków...jako że jak tylko biegnę po aparat, wróbelki uciekają, to zawiesiłam na oknie kilka swoich... :) żeby zwierzyna też miała święta, obok karmika stanął domek - ponoć mikołajowy...



powoli się składamy w całość...  przyjmujemy już nawet gości... ot, pod spodem Madzia z Rapkiem... że niby rozmawiają... na zdjęciu nie widać, jak psina się ślini ;)



a że dziś jakoś ciężko miałam ze spaniem, to przyłapałam Gizmucha... małż (na zdjęciu celowo zniekształcony) jest przekonany, że pinczer śpi w budzie, ewentualnie pod moją kołdrą... ;D


wysyłam nieco... śniegu tym razem ;) :*

czwartek, 19 grudnia 2013

WYGRAŁAM ! WYGRAŁAM ! czyli mój pierwszy raz i o dostaniu cukierasow, mimo iz nie pierniczę....

marudziłam dziś małżowi, że ciągle nic nie wygrywam w candy i że chyba daję sobie spokój tak jak z LOTTkiem... to w sumie było takie marudzenie, chociaż lubie wygrywać, dostawać prezenty, zwłaszcza niespodziankowe, to nawet jeśli ich nie mam, to przez CANDY znajduję fajne blogi, z kreatywnymi, cudnymi niewiastami... 
wracam z szaleństwa przedświątecznych zakupów, szybko myję okno, bo za 30 min ciemności zapadną, mam już zasiąść do maszyny... ale coś mnie tchnęło... zaglądam, a tu info od Zielonej Krówki (i Cosia), ze WYGRAŁAM! tak wrzasnęłam z radości, że małż przybiegł zobaczyć, czy jeszcze żyję...




żyję, żyję i to uradowana po pachy! zobaczcie, co do mnie przyleci: 

 

śliczny scrapkowo-zamkowy albumik... a właśnie odebrałam z foto wywołane zdjęcia :) cóż to za zbieg okoliczności!  i kto jeszcze nie wierzy w św. mikołaja, he?!
poza tym jestem chyba jedną z niewielu kobietek, które właśnie nie pierniczą, nie ciastkują, nie zawijają makowców... i nie dlatego, ze nie mam piekarnika (a szkoda), ale z wyboru... jestem uzależniona od jedzenia (serio, serio), więc cukier omijam szerokim łukiem... ale cóż to wobec poczucia wolności, równowagi, trzeźwości i tego, że i tak dostaję cukierasy... :D

dziś już więcej nie piszę, fotek nie wklejam... skupiłam się na robieniu prezentów, sama rozumiecie... pewnie wrzucę po świętach... ;)
na życzenia jeszcze będzie czas... dziś już tylko wysyłam nieco ciepła na ten zimny wieczór... :*

poniedziałek, 16 grudnia 2013

"WIANKI 2"... juz w kinach! ;)

ostatni pakiet na kiermasz... wywiezione wszystkie wianki, teraz czeka na łaskawość kupujących... ;) znajoma, która jest pośrednikiem, ta koleżanka od niedoścignionego dla mnie decoupage, powiedziała, ze się nie cenię i że za mało chcę.. a ja właściwie wyceniłam tylko materiały... bo jakoś nie czuję się rękodzielnikiem... ale do rzeczy...

to dość popularny wzór... ale co tam, to mój ulubiony obecnie wianek...  żadnych sztuczności, czysta przyroda, po prostu wianek eko... poza tym, jak się znudzi, zawsze można go schrupać... przynajmniej część... ;)


to już bardziej styl glamour... zobaczyłam te bombeczki i stały się moim "must have"... zdjęcie nie oddaje ich koloru... to taki bordo brąz... jeszcze ładna wstążeczka (serio, serio... jednak foto to nie real) plus zawieszka z aksamitu - gdyby ktoś nie chciał już wianka na stół i zapragnął powiesić go na drzwi albo okno, albo szafeczkę, albo...  nie, schrupać nie radzę...
 

to zainspirowane... jestem fanką Federicy nie mogłam się oprzeć jej pomysłowi na szopkę bożonarodzeniową... bo właśnie dla mnie to istota świąt - to, co się stało w Szopie i w Żłobie, dlaczego to się stało i co to powoduje w moim życiu... cała reszta - bombki, wianki, nawet choinka i opłatek to już tylko folklor... ale jakże przyjemny :)
 

musiałam, po prostu musiałam to jeszcze dosłodzić piernikami, cynamonem i zapachem pomarańczy z imbirem... :)
 

tu wersja bardziej zbliżona do pierwowzoru - jednakże ukraszona polskimi papierówkami i malinówkami... czy te odmiany jabłek jeszcze istnieją? sto lat nie czułam tego smaku...


a to już moje pierwsze podejście do tematu domku... średnio się mi podoba... ale postanowiłam sobie, że nie będę ukrywać przed wami i takich wtopek... ;)


dzis małż z nadzieją zapytał, czy te wianki to już dla nas... obiecałam mu solennie, że od jutra ("od jutra..." hehehe) przygotowuję NASZĄ hobicią norkę na świąteczny folklor... ;)

wysyłam nieco ciepła... chociaż pełno go wszędzie, prawda? :*

czwartek, 12 grudnia 2013

szalenstwo... czyli wiankorobienie, podłogozmienianie i sprzatanie po tym wszystkim...

właśnie ukończyliśmy podłogozmienianie... małż wklepywał laminaty, wynosił, wnosił, przestawiał... ja ogarniałam szmatą i odkurzaczem... w międzyczasie coś tam prułam, szydełkowałam, co utrudniała walka z Rapkiem o jedynie dostępny fotel... on uważa, ze jest jego i chociaż większosc czasu spędza na podłodze, to bardzo chce na nim siedzieć, gdy na nim siedze ja... ogólnie, chce wiedzieć, co w domu słychać, co fotografuję i dlaczego mu nie wolno kraść włóczki... tu opluł bombkę...




do tego wszystkiego koleżanka podrzuciła swoich chłopaków, bo mieli katar i nie mogli do przedszkola... ogarnęłam ich dopiero puszczając serię "pingwinów z madagaskaru"... sama nie wiem, jak udało mi się zrobić kilka wianków...




pamiętacie masową produkcję sweterków dla szklanych kulek? wiedziałam, że kiedyś je niecnie wykorzystam... ;)


to na zamówienie siostry... dała mi kilka bombek i trzeba było kombinować kolorystycznie, bo jej upodobania jakoś nie pokrywają sie z moimi... brokatowy zielony... bleee... dumna jestem z moich pierwszych szydełkowych listków jemioły :D


tak, tu są za to moje kolory... bo każda księżniczka lubi różowy ;)


 poznajecie przydasiowe pomponiki na widelcu czynione?


to mój faworyt... może to ta oliwkowa zieleń wianka, może sentyment do pierwszych kulek w sweterkach, a może słabość do domków...?



ten też od razu polubiłam... za umiar i koronki :) no i sama plotłam... z brzozowych witek...


siostra może wybrać jeszcze ten... oprócz tej zielono-blee-brokatowej bombki dostarczyła i złote...  pomarańczki własnoręcznie krojone i suszone... na kaloryferku  ;) a w tle różyczki z płótna...

 

 ten wianek jakoś tak krzywo wyszedł... może niefotogeniczny?



a tu jakiś wianek country... sianko, konik, czerwone jabłuszka... a miał być w stylu skandynawskim, czego dowodem są szaro-białe wełniane serduszka... czasem mnie te wianki zupełnie nie słuchają... ;)
 


na szczęście więcej podłóg nie posiadamy, można odetchnąć... i zabrać się na serio do świątecznych przygotowań... 

podzielę się jeszcze jedną wielką radością... od ubiegłego roku mam na swoim mikrobalkoniku karmik dla ptaszków... w tamtym roku go olały, a  w tym... stadami - sikorki, wróbelki, same słodziaki... jak dam radę zrobić fotkę, to wklejam od razu... rozczulają mnie niesamowicie... i cieszą...

wysyłam trochę ciepła... :*

niedziela, 8 grudnia 2013

POMOCY!.. czyli o reklamacji do św. Mikołaja, apelu do wiklinotwórczyn i postulacie, aby przed świetami doba trwała dłużej...

mam ogromną prośbę, a nawet dwie... jesteście dziewczyny kreatywne wielce, więc pewnie się nie zawiodę... 

1) dzieci mają reklamację do Świętego (czyt. cioci Gizrapki), bo oczka się z angry birdsów odklejają, a zwłaszcza te dziewczyńskie... ciocia, i owszem, kleiła, kleiła... ale ani klej na gorąco, ani niezawodny magic nie pomogły... :( znacie jeszcze jakiś sposób oprócz wyszycia i doszycia innych oczek?

2) ciocia Gizrapka obiecała "ładne pudełko na pamiątki z pierwszego roku życia Madzi"... zrobiła z papierowej wikliny i chciałaby dorobić pokrywkę... owszem, znalazłam w necie jak... ale ja bym chciała z tekturką pośrodku (żeby umieścić tam obrazek i napis) i do tego żeby było nie okrągłe, ale prostokątne... na pewno znacie sposoby... :)


co robi ciocia Gizrapka ostatnio, jeśli nie siedzi na waszych blogach? 

niestety, małż zarządził przedświąteczne podłogozmieniania... fakt, wykładziny już prosiły się bardzo, bo doświadczyły działalności wielu zwierzaków,w  tym jednego szczeniaczka i jednego z moczówką, oprócz tego najazdy dzieci, niezdarność niżej podpisanej, której się często na te wykładziny wylewała... więc małż układa panele, a żona potem musi wszystko z powrotem na te półki pokłaść... więc może tylko niezbyt często i tylko małe wytwory robić... i robi! a jakże...! :) mógł przecież małż nie kupować mi książek o szydełkowaniu... więc siadam, gdzie tylko kawałek wolnego miejsca, i próbuję... czasem muszę modyfikować przepisy, żeby wyszło... np. taki ślimak...




 włazi między bożonarodzeniowe przygotowania... np. pomaga w suszeniu pomarańczy... :)



 przy okazji podłogozmian wymyślam, co by tu zmienić w miejscach, z których nie jestem zadowolona... ot, na ten przykład to...




wygląda teraz tak:
 



książki otrzymały okładki, podpisane jeszcze nie są... ;)


acha, bym zapomniała wam pokazać te nowe przywieszki na kalendarz adwentowy... drewno, własnoręcznie obrabiane i dekupażowane...




to tyle na dziś, kochane... lecę, bo czeka na nas kolejne podłogozmienianie...
wysyłam nieco ciepła :*

środa, 4 grudnia 2013

złe ptaszyska, czyli o tym, ze mikołaj nie ma lekko, a stawy pruchnieja....

dziś szybciutko, bo trzeba lecieć dalej...
na dobry początek zabawa... znajdź różnice: ;)



angry birdsy zrobione... zdążyłam przed mikołajem... lekko nie było, prucia dużo, kombinowania, ale też radochy... okazało się, że źle nauczyłam się przerabiania oczek... :D i się dziwiłam, czemu niektóre rzeczy mi nie wychodzą... no, lepiej późno niż później... ;)


to u góry to ponoć świnie... do nich się strzela, w nie się trafia tymi poniżej...



łapiecie? ja nie... ;)

co do mikołaja... jako, że najwidoczniej byłam grzeczna w tym roku, to do mnie już przyszedł... przyłapał go mój małż - i dostałam książkę "ptaki, motyle i inne zwierzątka. 75 modnych wzorów ozdoby na szydełku i drutach"... :D i jeszcze paczkę filcowych arkuszy i pudełeczko małych domków... a w głowie tyle pomysłów!

szkoda tylko, że siadają mi stawy... jakieś stare kontuzje złośliwe teraz odżywają i to te z dłoni... :/

wysyłam wiele ciepła :* u nas słoneczko, again...