"chcesz rozśmieszyć Boga, to powiedz Mu o swoich planach" - głosi AA-owskie powiedzenie... i że coś w tym jest, mogłam się przekonać w święta... bo plany były takie: 23.12 - robię w domu umówioną kapustę i sałatkę, ostatnie porządki; 24.12 - siadam przed kompem, składam wam życzenia, wysyłam ludziom sms-em, mailem... robię się na bóstwo i z małżem wpraszamy się do rodziców na wigilię, kolędujemy; 25.12 - siedzimy, ucztujemy, popuszczamy pasa, ja idę do kościoła, a od 20ej zaczynamy w kinie maraton "Hobbita"... 26.12 - odwiedzamy psiapsiółę, jej ślubnego i dziecię, którego mam zaszczyt być matką chrzestną-dobrą wróżką... proste, fajne, przyjemne... co nie?
ten powyższy łoś to wyrób ubiegłoroczny... już nieco sfatygowany
a tymczasem...
od jakiegoś czasu po naszej rodzinie krąży francowaty wirus, dwa dni przed świętami dorwał rodziców... więc - uzbrojona przez siostrę farmaceutkę w medykamenty i dobre rady - udałam się na pierwszą linię frontu, by przygotować wszystko na kilkuosobową wigilię... ryba, ryba po grecku, barszcz na wywarze buraczano-grzybowym, uszka z grzybami, makówki... w determinacji upiekłam nawet swój pierwszy w życiu sernik... wpadłam do swojej norki przenocować, a od rana, szybciuchem - małż po sklepach, a ja do garów - kapucha i sałatka... bigos i inne takie odpuściłam... sprint w malowaniu paznokcie, myciu głowy i już jedziemy do siedliska wirusów, aby dopiec jeszcze rybę i dogotować ziemniaczki... wigilia bez zakłóceń, ciepła, nastrojowa... potem prezenty... :D oprócz kupnych (no, bo wymarzonej gry komputerowej dla małża nie umiałam uszyć... ), zrobiłam też kilka ręcznie... ot, choćby te sówki na piloty i inne przydasie dla telewidza...
uuups... sorki... Gizmo wlazł w kadr... zapomniałam, że to jego główne stanowisko obserwacyjne... ;D
mamy w domu tylko jednego sprawnego pilota... do wielkiego ekranu, bo tv nie używamy, nie posiadamy i dobrze nam z tym... te w sówkach są pożyczone... ;) pomysł z poduchami na piloty nie jest mój, podpatrzony na Zszywce ....
do teściowej pojechał wianek... cóż, jej kolory... ;)
do innych człowieków stroiki...
ten został - w końcu - u mnie i zawisł nad lustrem w przedpokoju...
pierwszy dzień świąt - śniadanie i odwiedziny siostry z ślubnym i dzieciakami... potem to już dla mnie tylko cienka czerwona linia... dopadła mnie grypa - leżałam z wysoką gorączką przez dwa dni, jakby przejechana przez walec, a obok mnie - blisko, bliziuteńko - moja przyjaciółka miska... oszczędzę wam dalszych szczegółów... małż zdążył zażyć proszki, wiec miał kto z psiakami wychodzić...
nie narzekam, święta były takie jakie miały być w tym roku... powolna medytacja choinki z poziomu łoża, słuchanie kolęd, drzemeczki, rozmowy z małżem... bez śniegu, ale przy świergocie ptaszków...jako że jak tylko biegnę po aparat, wróbelki uciekają, to zawiesiłam na
oknie kilka swoich... :) żeby zwierzyna też miała święta, obok karmika
stanął domek - ponoć mikołajowy...
powoli się składamy w całość... przyjmujemy już nawet gości... ot, pod spodem Madzia z Rapkiem... że niby rozmawiają... na zdjęciu nie widać, jak psina się ślini ;)
a że dziś jakoś ciężko miałam ze spaniem, to przyłapałam Gizmucha... małż (na zdjęciu celowo zniekształcony) jest przekonany, że pinczer śpi w budzie, ewentualnie pod moją kołdrą... ;D
wysyłam nieco... śniegu tym razem ;) :*
a w 2014...
OdpowiedzUsuńżeby marzenia się spełniały!
pozdrawiam ciepło,
Karola
hehehe... zapytałam mojego małża, czy każde marzenie...? ;)
Usuńdzięki Karola... Tobie również :*