„(…) proces twórczy zawarty w tworzeniu działa uzdrawiająco, a podstawą tego procesu jest to, że większość ludzkich myśli i uczuć wyraża się bardziej w obrazach niż słowach. Dzięki temu ludzie zajmujący się tworzeniem lepiej radzą sobie ze stresem i urazami psychicznymi, nabywają zdolności poznawcze i doznają objawów radości, jaką daje obcowanie ze sztuką”.

W. Szulc, Historia Arteterapeutyki, „Edukacja i Dialog”, 8/2006

Translate

piątek, 31 października 2014

ZMIERZCH.., czyli o odporze halloween, o wyzszosci oczu nad aparatem i o nadziei na wygrana wojne..

dobry wieczór :)
u mnie zmierzch, cudne złote polskie słońce już ucieka... jeszcze ciemności nie nadeszły - a przede mną już pół bułki księżyca...mam poparzone palce, bo kiepski ze mnie rewolwerowiec... ;) zamówiony, wiadomo gdzie, pistolet wywalił korki, sam odchodząc do klejowego nieba... małż się ulitował i pognał do tradycyjnego, zwykłego sklepu i kupił kolejny, nowy colt... zadział :)
i zrobiłam SE a taki oto stroik... :) do kuchni...


i po raz kolejny uznaję wyższość swojego spojrzenia jasnych oczu nad aparatem i zdjęciami... pomijając swoje mizerne umiejętności fotograficzne - wierzcie mi, widzę to zupełnie inaczej...
wianek, czy właściwie wieniec, zawisł w kuchni, bo to jedyne (obok łazienki) pomieszczenie, którego nie skalały robale... więc tam wszystko stoi poukładane, a nie upchane w workach... pluwsky to wredne mutanty, trudno je wytępić, ale... zaczynam nabierać nadziei, ze wygralismy tę bitwę... od tygodnia zero ugryzień i widoku zwierza... :) czy to wygrana wojna - się zobaczy pewnie na wiosnę (albo wcześniej), gdy wyjdą z hibernacji... (sąsiedzi w większości olali problem)

ale wracając do wątku przyjemniejszego... :) wianek to tego-wiosenna winorośl, umajona (ulistopadowiona?) zasuszoną roślinnością o wyglądzie wodorostów, mchem, brzózkami i dyniami własnoręcznego chowu filcowego... :) prezentuje się ładnie - przynajmniej w realu... ;)


o lampę nie pytajcie mnie... małż tak ją przykręcił, do góry nogami, bo stron nie odróżnił... ;) miał przewiesić i tak już wisi pól roku... :)
no, dobrze... na stół też coś przygotowałam... żeby wieczorem świece zapalić nie tylko na grobach... :) ot, taki sobie stroik... zupełnie niehelloweenowe kolory... raczej rustykalne, czyli takie, jakie lubię najbardziej... :)


papierowa wiklina jako podkład, trochę faszyny (to te "słomiane" farfocle), sysunia, żołędzie, patyczki, dyńki płócienne, wiejska krateczka i nieco mchu, of course... :)
 

takie proste, wiejsko-leśne klimaty królują na naszych wybiegach... ;) udowodnię niebawem - wyprodukowałam kilka wianków nagrobnych - ale z okazji zmierzchu nie zdążyłam zrobić zdjęć, nawet tych kiepskich... 
zadzwonił za to domofon... "cukierek albo psikus!" - słyszę... "nie mam cukierków" - odrzeknę ja, bo faktycznie nie mam i nie lubię tej pogańskiej zabawy... (tak, wiem, jestem moherową sztywniarą), a tu odpowiedź: "to psikus!" i rechot... pomazali mi czymś domofon... :0

i z tej okazji, w przeddzień naszych imienin, życzę wam pójścia pod prąd, prawdziwego życia i radości...
wysyłam wiele ciepła :*


14 komentarzy:

  1. Piękne wianki, są bardzo jesienne, przyjemnie się na nie patrzy :) Szkoda, że pistolet tak się zachował, kuruj palce ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Śliczne wianki. Dynie pierwsza klasa :). Niehalloweenowe kolory w drugim wianku jak najbardziej do mnie przemawiają, jest dzięki temu taki uroczy :).
    Co do Halloween, co to się porobiło, że już nawet "cukierek albo psikus" się pojawia :o.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja czytam Twoje artystyczne pseudo, to zawsze się uśmiechnę... ;D

      Usuń
  3. cudowne te Twoje prace!!!ten rustykalny mniepowalił...a psikus- ha ha ha!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a dziękuję :) coś w tym rustykalnym stylu jest naszego, słowiańskiego... ;)

      Usuń
  4. I tak właśnie wygląda "Halołyn" po polsku. W Ameryce jest to okazja do fajnej zabawy (wiem to z opowiadań rodzinki, która tam mieszka), a u nas to czas kiedy można się nachlać, porzucać śmietnikami na ulicy bądź skopać komuś drzwi. Dlatego ja zawsze będę przeciwniczką tego święta w Polsce. I niech mnie nazywają mocherem albo katotalibem, mam to gdzieś.

    Ps. Śliczne są te wianki :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahaha... katotalib! dobre, jeszcze nie słyszałam...

      Usuń
  5. DO nas przyszły dzieci sąsiadów przebrane za duchy. Te dzieci lubię, sąsiadów lubię. Wpuściłam, poszukałam jakichś cukierków, pośmialiśmy się, poszły dalej.
    Ale moje dzieci miały swoje przemyślenia: "a może my też byśmy tak poszli..."
    Powiedziałam im, że już niedługo poprzebieramy się i pójdziemy kolędować. A Jarecki pojechał do sklepu i kupił im słodycze "od patronów" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kolędowanie, mówisz... toś mi teraz wyobraźnią na wianki ruszyła... :)

      Usuń
  6. Ten stroik w tej Twojej kuchni mi się spodobał :) zacne kolorki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zacne... coś mi sie widzi, ze tam jakieś wróżki sobie na zimę osiądą... ;)

      Usuń
  7. Śliczne wianki! Piękne jesienne ozdoby. A te filcowe dyńki są super :-)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każde słowo :)