dobry wieczór :)
u mnie zmierzch, cudne złote polskie słońce już ucieka... jeszcze ciemności nie nadeszły - a przede mną już pół bułki księżyca...mam poparzone palce, bo kiepski ze mnie rewolwerowiec... ;) zamówiony, wiadomo gdzie, pistolet wywalił korki, sam odchodząc do klejowego nieba... małż się ulitował i pognał do tradycyjnego, zwykłego sklepu i kupił kolejny, nowy colt... zadział :)
i zrobiłam SE a taki oto stroik... :) do kuchni...
i po raz kolejny uznaję wyższość swojego spojrzenia jasnych oczu nad aparatem i zdjęciami... pomijając swoje mizerne umiejętności fotograficzne - wierzcie mi, widzę to zupełnie inaczej...
wianek, czy właściwie wieniec, zawisł w kuchni, bo to jedyne (obok łazienki) pomieszczenie, którego nie skalały robale... więc tam wszystko stoi poukładane, a nie upchane w workach... pluwsky to wredne mutanty, trudno je wytępić, ale... zaczynam nabierać nadziei, ze wygralismy tę bitwę... od tygodnia zero ugryzień i widoku zwierza... :) czy to wygrana wojna - się zobaczy pewnie na wiosnę (albo wcześniej), gdy wyjdą z hibernacji... (sąsiedzi w większości olali problem)
ale wracając do wątku przyjemniejszego... :) wianek to tego-wiosenna winorośl, umajona (ulistopadowiona?) zasuszoną roślinnością o wyglądzie wodorostów, mchem, brzózkami i dyniami własnoręcznego chowu filcowego... :) prezentuje się ładnie - przynajmniej w realu... ;)
o lampę nie pytajcie mnie... małż tak ją przykręcił, do góry nogami, bo stron nie odróżnił... ;) miał przewiesić i tak już wisi pól roku... :)
no, dobrze... na stół też coś przygotowałam... żeby wieczorem świece zapalić nie tylko na grobach... :) ot, taki sobie stroik... zupełnie niehelloweenowe kolory... raczej rustykalne, czyli takie, jakie lubię najbardziej... :)
papierowa wiklina jako podkład, trochę faszyny (to te "słomiane" farfocle), sysunia, żołędzie, patyczki, dyńki płócienne, wiejska krateczka i nieco mchu, of course... :)
takie proste, wiejsko-leśne klimaty królują na naszych wybiegach... ;) udowodnię niebawem - wyprodukowałam kilka wianków nagrobnych - ale z okazji zmierzchu nie zdążyłam zrobić zdjęć, nawet tych kiepskich...
zadzwonił za to domofon... "cukierek albo psikus!" - słyszę... "nie mam cukierków" - odrzeknę ja, bo faktycznie nie mam i nie lubię tej pogańskiej zabawy... (tak, wiem, jestem moherową sztywniarą), a tu odpowiedź: "to psikus!" i rechot... pomazali mi czymś domofon... :0
i z tej okazji, w przeddzień naszych imienin, życzę wam pójścia pod prąd, prawdziwego życia i radości...
wysyłam wiele ciepła :*